O birmańskiej uprzejmości i pociągach

Hispaw to jedno z dwóch miejsc w Birmie gdzie można samodzielnie wybrać się w góry. Między innymi to sprawiło, że zdecydowaliśmy się na kolejną 12 godzinną podróż nocnym autobusem z Kalew. Oczywiście jak to zwykle bywa w naszym przypadku autobus zepsuł się w połowie drogi i utknęliśmy na 2 godziny na zupełnym pustkowiu. Jako, że nauczyliśmy się już podchodzić do tego typu incydentów ze stoickim spokojem , cieszymy się nawet, że będziemy w Hispaw dwie godziny po świcie. Birmańczycy są ludźmi z natury bardzo życzliwymi i uprzejmymi. Wciąż niewielka ilość turystów sprawia, życzliwość ta jest szczera i naturalna w przeciwieństwie do np. tajskiego czy balijskiego cwaniactwa i prób naciągania „białych” jak tylko się da. Gdy wysiadamy z autobusu o 6 rano w Hispaw dopiero budzi się życie, lecz na dworcu czekają oczywiście taksówkarze. Po krótkiej wymianie uprzejmości okazuje się, że nasz hostel jest tylko 800 m od dworca i możemy dojść tam na piechotę, uśmiechnięty taksówkarz wskazuje nam nawet drogę i w żaden sposób nie naciska by nas tam zawieść- rzecz zupełnie nie do pomyślenia w innych krajach Azji.

Niestety po krótkim rozeznaniu okazuje się, że samodzielne wyjście w góry nie jest już możliwe ze względu na nowe ognisko walk sił rządowych z partyzantką plemienia Shan. Ponieważ nie chcemy znów płacić za przewodnika zostajemy na jedną noc w mieście. Udaje nam się jednak wypożyczyć skuter i odwiedzić kilka okolicznych świątyń. W tym specjalną poświęconą duchowi opiekuńczemu miasta. W kulturze Birmy mocno zakorzenione są zarówno przesądy jak i astrologia. Datę ślubu, budowy nowej stolicy, czy otwarcia nowego interesu wciąż ustala się z astrologiem. Nie wolno też np. wyruszać na wschód we 3 osoby lub na zachód w 7 osób gdyż może to przynieść wyprawie pecha.

Po krótkim pobycie w Hispaw ruszamy pociągiem do Mandalay. Przed nami 13 godzin podróży oraz słynny przejazd przez wiadukt Goteik. Ta żelazna konstrukcja powstała w 1900, ma długość 689 metrów i  wznosi się nad 100 metrową przepaścią. Ciekawostką jest fakt, iż wszystkie części metalowe zostały przetransportowane z USA w 1899 roku. Jest to też jedna z atrakcji turystycznych łatwo dostępna dla Birmańczyków. W pociągu poznajemy 3 dziewczyny i chłopaka, którzy wybrali się na niedzielną przejażdżkę z Hipsaw. Po pierwszych uprzejmościach kończy się zasób angielskich słów lecz nasi towarzysze z rozbrajającym uśmiechem dzielą się z nami swoim prowiantem w postaci mandarynek i mango z ostrym chili. Kolejny zwykły przejaw birmańskiej gościnności. Gdy dojeżdżamy do mostu wszyscy są nieźle podekscytowani i tylko żołnierze pozostają niewzruszeni odsypiając służbę. Muszę przyznać że przejazd tym mostem jest nawet bardziej ekscytujący niż tajskie Nam Tok i rzeczywiście przeszła nam przez głowę co będzie jak pociąg wypadnie z szyn.

Może to złe duchy, może ściągnęliśmy to myślami, a może to po prostu birmańska rzeczywistość, ale po kolejnej godzinie gdy pociąg jechał z „zawrotną” prędkością 40km/h po zupełnym pustkowiu, usłyszeliśmy głośny zgrzyt, w wagonie pojawiły się tumany kurzu, a śpiący obok nas konduktor zerwał się na równe nogi. Okazało się, że podskakując z lewej do prawej pociąg wypadł w końcu z szyn i czekało nas ok 2-3 godziny postoju, w czasie których maszynista, konduktor i grupa przypadkowych pomocników próbowała postawić kilkunastotonowy wagon na miejsce. Nad całym przedsięwzięciem czuwał też jeden z żołnierzy, który z groźną miną siedział na kamieniu nieopodal co jakiś czas przerzucając na ramieniu naładowany ostrą amunicją karabin- ot dzień jak co dzień na birmańskiej kolei.

Do Mandalay dojechaliśmy prawie o północy. Choć miasto to na pierwszy rzut oka nie jest szczególnie urokliwe to w XIX w była to ostatnia stolica królestwa Birmy. W okolicy jest mnóstwo pagód i świątyń, a jedną z atrakcji jest poranna procesja mnichów. Ponieważ czuliśmy już pewien przesyt wszechobecnych „buddów” a podobną procesję widzieliśmy w Laosie nasze zwiedzanie ograniczamy do wypożyczenia skutera (15$ za dzień), odwiedzin w warsztacie wytwarzania złotych listków (gdzie czterech Panów siłą własnych mięśni rozpłaszczają  kawałki złota aż osiągną one grubość milimetra),

wyprawy do świątyni Mingun,  której budowę rozpoczął król Bodawpaya w  1790r. Stupa pozostała nie ukończona ze względu na przepowiednię astrologa, zgodnie z którą po jej budowie króla czekała śmierć. Gdyby zaś ukończono budowlę była by to największa stupa na świecie sięgająca, aż 150 m wysokości

odwiedzenia największej „księgi” świata, czyli pagody Kuthodaw kryjącej w sobie nauki Buddy rozmieszczone na 729 marmurowych tablicach ukrytych w mniejszych białych stupach

oraz wyprawy do wioski Amarapura, gdzie przez przypadek trafiamy na przędzalnie i przydomowe manufaktury sarongów. Mieszczący się obok Amarapury słynny, najdłuższy most tekowy na świecie, czyli U Bien most był tak strasznie zatłoczony, że szybciutko z niego uciekliśmy w małe wioskowe uliczki pełne stukotu krosen, wałęsających się krów, psów i bawiących się dzieci.Kontrast miedzy turystyczną okolicą mostu a biedą nie dalej niż 300 metrów od niego jest tak porażający, że nie czuliśmy się na siłach pstrykać zdjęć.

CO NOWEGO

Kategorie