Dal Bhat Power 24 hour!

Podróż nepalskim autobusem to przygoda sama w sobie. Drogi są wąskie, nie zawsze asfaltowe często na krawędzi przepaści. Autobusy są w różnym stanie technicznym i walczą na drodze o pierwszeństwo z pięknie zdobionymi indyjskim ciężarówkami. Czy jest to bezpieczne? Pewnie nie bardzo, ale za to ekonomiczne na pewno. Nie warto kupować biletu od agencji turystycznej, gdyż cenę biletu najlepiej ustala się z pomocnikiem kierowcy tuż przed odjazdem autobusu z dworca. Z KTM do Pokhary zapłaciliśmy 500 rupii (20 PLN) za osobę zamiast 750, czyli ceny sugerowanej przez agenta w mieście. W drugą stronę, gdy już doszlifowaliśmy nasze umiejętności negocjacyjne, cena wyniosła 400 rupii. Autobus lokalny może być jeszcze tańszy, lecz poziom bezpieczeństwa spada już prawie do zera. Podróż zajmuje od 5 do 8 godzin w zależności od natężenia ruchu na drodze.

Pokhara to całkiem duże miasto położone nad brzegiem jeziora Fewa i główna baza wypadowa wycieczek w kierunku masywu Annapurny. Choć nie jest to najwyższa góra Himalajów ( 8091 m n.p.m.) uchodzi za jeden z najniebezpieczniejszych szczytów świata. Śmiertelność wynosi ok 38% procent, co jest najwyższym wynikiem spośród wszystkich ośmiotysięczników. W czasie dobrej pogody widać ją pięknie nawet z nad brzegu jeziora w Pokharze. My oczywiście nie zamierzaliśmy ani zdobywać szczytu ani nawet ruszać w kierunku obozy bazowego (ang. Base Camp). Ponieważ nie byliśmy przygotowani na przyjazd w góry ani sprzętowo ani kondycyjnie zdecydowaliśmy się na krótki pięciodniowy trekking `szlakiem Mardi Himal. Kupiliśmy ciepłe czapki, odzież termiczną i rękawiczki. Wypożyczyliśmy puchowe kurtki i byliśmy gotowi do drogi. Na pierwszą wyprawę z Himalaje ruszyliśmy z przewodnikiem-porterem- przesympatycznym Tiką, który w wypadku jeśli nie dam sobie rady z noszeniem 7 kg plecaka pomoże mi go wnieść na wysokość 4000 m n.p.m. ( z dumą muszę przyznać, że plecak wniosłam i zniosłam sama). Jak wygląda terkking w Himalajach? Jedyną odpowiedzią jest –pięknie. Zapierające dech w piersiach widoki, czyste powietrze, zmęczenie i długie rozmowy przy kozie. Śpi się w nieogrzewanych hostelech (cena noclegu jest od górnie ustalona i rośnie wraz z wysokością,, lecz jest to nie więcej niż 400 rupii). Drewno bowiem jest cenne i służy tylko do gotowania i ogrzewania wspólnej jadalni. Zasadą jest też, że je się tam gdzie się śpi. Menu jest wszędzie takie samo, a główną potrawę stanowi Dal Bhat, czyli zestaw z ryżem, curry, warzywami i zupą z soczewicy (dal). Magią tego dania jest to, że po skończonym posiłku dostaje się dokładkę za dokładką, aż pusty brzuch wędrowca napełni się po brzegi. Dal Bhat power 24 hour! To główne motto górskiego żywienia w Himalajach. My nasze posiłki urozmaicaliśmy też oczywiście pierożkami MoMo i plackiem ziemniaczanym z serem z mleka jaka (Potato Rosty) oraz hektolitrami gorącej herbaty z imbirem i cytryną.

Po 3 dniach dotarliśmy w końcu na wysokość 3900 m n.p.m. Przywitał nas grad, śnieg i potworne zimno. Dla człowieka, który ostanie 12 miesięcy spędził w temperaturze ponad 33˚C, -5˚C wydaje się progiem wytrzymałości termicznej. Na szczęście nasi gospodarze rozpalili ogień w kozie już o godzinie 17 :30 dzięki czemu zrobiło się miło i ciepło chociaż na chwilę.

Tej nocy spaliśmy oczywiście w śpiworach, pod 4 kocami i z butelkami wypełnionymi gorącą wodą, a i tak nie udało się nam odpędzić zimna. Ponieważ ja nabawiłam się pierwszych objawów choroby wysokościowej: ból głowy, mdłości, lęk przed zaśnięciem, lekka paranoja, zdecydowaliśmy, że o świcie ostanie kilkaset metrów do punktu widokowego Robert, Tika i nasz nowy znajomy Johnatan, pokonają sami. Ja zaś zostanę w obozie podziwiając widoki, bawiąc się z psem oraz zawierając znajomość ze stadkiem jaków. Jaki nie są wcale przyjaznymi zwierzakami i mogą nawet być niebezpieczne. Stadko włóczące się wokół naszego obozu, okazało się w miarę spokojną grupą samic- czyli naków- jednak nie pragnących bliższej więzi. Widok Himalajów oświetlonych blaskiem wschodzącego słońca, panujący dookoła spokój i cisza …

Po powrocie chłopaków, gdy góry ponownie zasnuwa gruba warstwa chmur ruszamy w drogę w dół, czyli najgorszą część wyprawy. Po zejściu na wysokość 1700 m. n.p.m. nogi bolą nas tak jak chyba nigdy w życiu, ale jesteśmy szczęśliwi i wiemy że było to pierwsze, ale na pewno nie ostatnie spotkanie z Himalajami.

W  Pokharze czeka na  relaks i  lot paralotnią (ze względu na odbywające się w tym czasie zawody loty tandemowe zostały odwołane aż do 10.03).  Czekamy więc korzystając ze słońca, odwiedzając liczne małe knajpki, wczuwając się w atmosferę luzu. Przyzwyczajamy się do przerw w dostawie prądu, prysznica ciepłego tylko o godzinie 13:00 (ogrzewanie solarne) i wieczorów przy świecach. Gdy okazuje się, że Robert nie może lecieć na paralotni decydujemy się wybrać na wschód słońca na wzgórze Sarangkot (rozpustnie jadąc taksówką) skąd jeszcze raz możemy podziwiać piękno Annapurny. Akurat trafiamy też na sesję ślubną pewnej chińskiej pary, co tylko dodaje uroku rozciągającemu się przed nami widokowi.

Jak się dowiedzieliśmy Pokhara to też jedno z 10 najlepszych miejsc na świecie do uprawiania paralotniarstwa. Piękne widoki i dobre ciepłe prądy umożliwiają długie loty. Dodatkową atrakcją są orły i jastrzębie zamieszkujące te tereny. Lot wśród nich jest przeżyciem nie do opisania. Z reguły te piękne ptaki szybują po prostu wśród paralotni, lecz czasem zdarza się że zapragną one bliższego kontaktu i wówczas może zrobić się niebezpiecznie. Wplątany w linki ptak równa się wypadek i najprawdopodobniej śmierć paralotniarza. Na szczęście zarówno ludzie jak i ptaki zachowują zdrowy rozsądek i tego typu wypadki nie zdarzają się często. Pozostaje więc cieszyć się lotem…

CO NOWEGO

Kategorie